Rosja – wyprawy wędkarskie

 
 
 
 

Wyprawy wędkarskie do Rosji.

Od kiedy po raz pierwszy zdecydowałem się wyruszyć do Rosji na ryby, można powiedzieć, że zakochałem się w tym kraju od pierwszego wejrzenia. Miłość ta trwa do dzisiaj, a jak wiemy uczucie to bywa ślepe, pewnie, gdybym patrzył na to poprzez pryzmat obecnej polityki mój ogląd sprawy powinien być inny, ale ja tam nie spotkałem się nigdy z polityką, która mogłaby mieć wpływ na mój pobyt tam, wyjazd, czy cokolwiek. Rosjanie oczywiście narzekają na polityków w takim samym stopniu jak my to robimy i pewnie tak samo mają powody do tego. Tutaj przypomina mi się zdanie wygłoszone na konferencji prasowej prowadzonej z kosmosu przez jednego z amerykańskich kosmonautów będącego na stacji kosmicznej MIR razem z Rosjanami, na pytanie dziennikarza: „Jak dogadujecie się z Rosjanami, bo nasi politycy nie bardzo mogą się dogadać?” Kosmonauta odparł: „Dogadujemy się znakomicie, a co do polityków, to myślę, że gdyby ich wysłać w kosmos, dogadali by się bardzo szybko”. I na tym zakończmy rozważania na temat wzajemnej polityki, nie mamy na nią ani wpływu, ani nie rozwiążemy tego Matrixu. Chciałbym natomiast nieco przybliżyć to, jak z mojej perspektywy wygląda „moja” Rosja, do której tak lubię wracać.Podczas wyjazdów pierwszym punktem jest zawsze Moskwa. Stolica Rosji,jest ona w zasadzie zawsze portem tranzytowym w moich podróżach na wschód, wielkie lotnisko Szeremietewo, to moloch jakich wiele na świecie, z którego odlatują samoloty w różne rejony świata oraz te wewnętrzne w rożne rejony Rosji. To właśnie wewnętrzny, bardzo rozbudowany transport lotniczy, powoduje, że w zasadzie bez kłopotu możemy przemieszczać się w najdalsze rejony Rosji. To z Moskwy odlatują samoloty do wszystkich głównych rosyjskich miast, ale to oczywiście początek naszej podróży. Wiele zmieniło się w komunikacji lotniczej w Rosji. Większość taboru lotniczego na tych głównych liniach to współczesne Boeingi i Airbusy, zamiast dawno już wycofanych IŁ-ów czy Antków, te latają jeszcze na liniach lokalnych, których tutaj wiele. Na lotnisku w Moskwie obowiązują dwa języki: oczywiście rosyjski, ale bez problemu w zasadzie znajdziemy pomoc w języku angielskim. Podczas transferu jest zazwyczaj czas , aby się posilić (na lotach z Polski do Moskwy dostaniemy tylko skromną przekąskę). Ja, zazwyczaj gdziekolwiek jestem, szukam lokalnych smaków i potraw, dla takich osób polecam wprawdzie sieciówkę ale z rosyjskim zacięciem: „Крошка картошка”(kroszka kartoszka) czyli po naszemu po prostu kawałek ziemniaka. Podstawowym daniem tam jest właśnie pieczony ziemniak razem ze skórką, podawany z rożnymi dodatkami np. ze śledziem w śmietanowym sosie, dla mnie pycha, sam ziemniak podany na tacce pieczony ze skórką, zapachem i smakiem przypomina te pieczone na ognisku, a śledzik to nie nasz matias tylko zwyczajny moczony śledź.

Po posiłku i odprawie granicznej, która zazwyczaj przebiega dosyć sprawnie, bo nie trzeba już wypełniać żadnych typowych w tych miejscach deklaracji, oprócz stempla wjazdowego w paszporcie dostajemy też małą karteczkę, która jest o tyle ważna, że żądają jej od nas przy meldunku w hotelu, ale także przy wyjeździe na granicy. Po dokonaniu odprawy udajemy się na swoje stanowisko na samolot i tutaj w zależności od kierunku jaki obierzemy mamy do przelecenia np. cztery w wypadku Krasnojarska lub nawet siedem czy osiem stref czasowych w wypadku dalszych kierunków na wschód, bo Krasnojarsk to dopiero środkowa Rosja jest. Ogrom i odległości w Rosji dla nas są czasami niewyobrażalne, tam odległość powiedzmy 200 km to naprawdę niewiele, a odległości pomiędzy sąsiednimi dużymi miastami sięgają czasami tysiąca i więcej kilometrów. Zatem musimy przygotować się na około cztery i pół godziny lotu do środkowej Rosji lub siedem, osiem godzin jeżeli lecimy na „Dalnyj Wastok” czyli daleki wschód i to wszystko nad Rosją. Sami Rosjanie mówią, że im dalej na wschód od Moskwy tym lepsi ludzie. Byłem i w Moskwie i na „Dalnym Wastokie” i tak naprawdę nigdzie nie spotkałem złych ludzi, może za wyjątkiem naciągaczy taksówkarzy, lub paru typków, którzy chcieli sprzedać mi coś po „okazyjnej” cenie ale takich spotyka się na całym świecie.

Po wylocie z Moskwy, w zasadzie możemy zapomnieć o wspomaganiu się angielskim, jeżeli nie znamy, przynajmniej podstaw rosyjskiego będziemy skazani na recepcjonistkę w hotelu. Jeśli natomiast, przynajmniej jako tako porozumiewamy się po rosyjsku, otwiera się przed nami zupełnie inny świat.

Rosjanie generalnie są bardzo otwarci na turystów, szczególnie widać to w miejscach, gdzie jest ich mało. Jeżeli tylko potrafimy się z nimi porozumieć zawsze możemy być pewni, że znajdziemy pomoc, i to taką, która często znacznie wykracza poza to, o co prosiliśmy. Chociażby taki obrazek z naszej ostatniej wyprawy, kiedy to w Turuchańsku, na brzegu Jeniseju spotkaliśmy pewnego jegomościa, który, gdy dowiedział się, że jesteśmy wędkarzami z Polski, najpierw nas wyściskał i powiedział, że jego żona też pochodzi z Polski, a następnie zaoferował nam za darmo podwiezienie na lotnisko. Jak się okazało był to emerytowany komendant milicji w Turuchańsku, który bez przerwy powtarzał, jak bardzo się cieszy, że my Polacy przyjechaliśmy tak daleko, właśnie do nich. Wyściskaliśmy się z nim jeszcze raz na lotnisku, z obietnicą, że będziemy tutaj wracać.

Takie obrazki można mnożyć, chociażby w tym samym Turuchańsku, na jego malutkim lotnisku, gdy zaczęła się rutynowa odprawa, pani poprosiła nas, wiedząc, że jesteśmy obcokrajowcami do odprawy jako pierwszych. Było tam w tym czasie sporo innych ludzi – Rosjan, ale każdy z nich przyjął to ze zrozumieniem i ustąpił nam drogi, co prawdę mówiąc było dla nas nieco krępujące i nieco oponowałem, ale chyba wszyscy, poza nami uznali, że tego wymaga gościnność i tak trzeba, dlatego weszliśmy do odprawy jako pierwsi, bez najmniejszego szemrania, a właściwie z pełną aprobatą i uśmiechami, ze strony innych pasażerów. Rosjanie widząc, czy rozpoznając obcokrajowców, bardzo często sami nawiązują rozmowę, pytają skąd jesteśmy, jak nam się tutaj podoba, są ciekawi świata, może dlatego, że Rosja od zawsze była izolowana i trudno było z niej wyjechać, a i teraz wyjeżdżają w zasadzie nieliczni i to przeważnie z dużych miast. Nigdy jednak, nie spotkałem się z jakimkolwiek zarzutem z tego powodu, że jestem Polakiem, a wręcz przeciwnie, Polaków się tutaj lubi. Po tych wielu moich podróżach do Rosji, do tej pory, wzrusza mnie, gdy na przykład w sklepie lub po paru wymienionych zdaniach z kimś zupełnie obcym słyszę: ”Bądźcie szczęśliwi”, „Bądźcie zdrowi” lub „Wszystkiego dobrego Wam życzę”. To niby proste słowa, ale czuję się, że wypowiadane są one z serca i są szczere, że nie jest to zwykły zwrot grzecznościowy w stylu „Do widzenia”.

„Rosyjska dusza”, zwyczaje i gościnność to odrębny temat. Tak sobie myślę, że gdybym miał skorzystać ze wszystkich zaproszeń, które dostałem, to musiałbym tam po prosu zostać na długo, a zaproszenie w Rosji, to poważna sprawa. Gdy na przykład zapraszasz kogoś do restauracji, to już nie ma zlituj, ty płacisz za wszystko i dyshonorem by było składanie się na rachunek. Zwyczajem i normą jest tak zwany „gościniec” – czyli upominek, dawany komuś, kogo zapraszasz, ale i ty jeżeli zostałeś zaproszony to wypada coś ze sobą przynieść, jako gościniec. Ugościć, to częste słowo, które tam pada i oznacza nie tylko zaproszenie do domu, ale właśnie owy gościniec.

Pamiętam, jak w Krasnojarsku, po raz pierwszy weszliśmy do małej budki, na której było napisane, że można dostać tutaj potrawy z tandura – czyli glinianego pieca opalanego drzewem. Ponieważ akurat byliśmy po posiłku, chciałem tylko zajrzeć, aby być może mieć fajne miejsce do odwiedzenia później. W środku spotkaliśmy piękną Ormiankę, kobietę w średnim wieku, która jak się potem okazało była właścicielką tego punktu, był też na środku tandur, w którym piekła wielkie pszenne placki zwane lawasz. Po paru słowach, gdy dowiedziała się skąd jesteśmy, powiedziała wprost, że nas nie wypuści bez poczęstunku czyli gościńca, nakroiła świeżych warzyw, ormiańskiego sera, basturmy, czyli suszonego wołowego mięsa w przyprawach i wszystko to położyła na owym świeżo upieczonym lawaszu, zaparzyła też wspaniałej ormiańskiej herbaty, wobec takiego rozwoju wydarzeń nie sposób było odmówić. Wszystko było pyszne i świeże, a ser i basturma doskonała. Po posiłku, próbowałem oczywiście jakoś zapłacić, ale zdecydowanie odmówiła. Skończyło się tym, że umówiliśmy się, że przyjdziemy wszyscy do niej wieczorem na szaszłyka z tandura, jednak tym razem oczywiście zapłacimy, na szczęście się zgodziła. Od tej pory zawsze, gdy jestem w Krasnojarsku idziemy na najpyszniejszego, zrobionego z dużych kawałów, nie mylić z kawałkami, mięsa, w tandurze, podanego na lawaszu z warzywami i serem szaszłyka. Oczywiście zawsze jest jakiś dodatkowy gościniec jak chociażby pyszne i soczyste w środku czubureki. Przy okazji tych spotkań, poznałem niemal całą jej rodzinę, synów i kilka ciotek.

Alkohol u Rosjan, a szczególnie wódka, stanowi, co wszyscy wiedzą, tradycję i jest niemalże utożsamiana z tym krajem. Jednak alkoholików na ulicach widzi się tutaj nie więcej niż u nas, a ludzie generalnie piją chyba nie więcej niż w naszym kraju. Pije się jednak tutaj inaczej, najważniejsza do wódki jest zakąska, Rosjanie z reguły nie popijają po kieliszku czyli „rumkie”, bardziej znany u nas „stakan” to coś większego, czyli szklanka i z niej raczej się nie pije wódki. Zakąskę może stanowić wszystko, to co akurat mamy pod ręką, od blińczyka z kawiorem, po kawałek chleba z sałem lub ogórka. Gościnność i wódka w Rosji są w zasadzie nierozłączne, chociaż Rosjanie potrafią szanować to, że ktoś po prostu nie pije. Pamiętam jedną z wypraw na daleki wschód Rosji, kiedy to łowiliśmy na niewielkiej rzece, właściwie zupełnie niedostępnej, jeżeli kogokolwiek na niej mogliśmy się spodziewać to dopiero w pobliżu jej ujścia do Amuru. Tam to właśnie spotkaliśmy lokalnych wędkarzy na starej „Kazance” – łodzi motorowej pamiętającej jeszcze Związek Radziecki. Pomachali do nas, poczym zawrócili i dobili w pobliżu nas do brzegu. Tradycyjne pytania, czy bierze, co tam słychać wyżej na rzece itp. Rozmowa przeciągała się, a że nie wypada nie ugościć nowych znajomych, wędkarze wyjęli po prostu butelkę wódki, na zakąskę był solony starlet i wędzona bieługa i tak koło łódki zaczęliśmy skromne przyjęcie. Wspomnienia: jaka to ryba kiedyś tu była, co się pozmieniało, przerywane co jakiś czas zachętą do następnej kolejki w stylu: „No polej Anton, bo chłopakom żebra schną” – ot taka typowa rosyjska sytuacja. Po czym zwyczajnie rozstaliśmy się wymieniając numery telefonów, chłopaki pojechali łowić dalej, a i my udaliśmy się w swoją stronę.

Rybałka w Rosji, to sport narodowy, jest wprawdzie chyba kilku Rosjan, którzy nie łowią ryb, ale… oczywiście przesadzam, ale rzeczywiście wędkarzy można spotkać tutaj na każdym kroku. Wynika to chyba z ich historii i tradycji. W Rosji w zasadzie wszystkie wielkie miasta, jak i małe osady zakładano na brzegach wielkich rosyjskich rzek, by później kolonizować ich dopływy i dalej i dalej, aż po niewielkie rzeczki z ich rozsianymi jak korale pasiołkami. To rzeka dawała główne pożywienie i utrzymanie, stanowiła też niejednokrotnie jedyną drogę komunikacyjną. Tak w wielu miejscach jest do dzisiaj, gdzie dotrzeć można tylko rzeką i w zasadzie niczym więcej, bo helikopter też nie wyląduje w środku gęstej tajgi. Dlatego rybołówstwo, a później wędkarstwo stało się jednym z najbardziej ulubionych zajęć Rosjan.

Drugim czynnikiem, który moim zdaniem sprawił, że wędkarstwo w Rosji jest tak popularne, jest sama zasobność rzek w rybę i bogactwo gatunków. Rosjanie skupieni nad Jenisejem dzielą ryby według trzech kategorii: „krasna” – od słowa „krasiwa” czyli piękna, „bieła” czyli biała i „czorna” – czarna, w zasadzie ta ostania kategoria służy jako karma dla psów lub jest jedzona, gdy nie mamy niczego lepszego. Powiem tylko tyle, że do czarnej ryby zaliczają oni np. okonia, szczupaka, czy miętusa. Ryba „krasna” to jesiotr, tajmień, nelma, muksun, tugun, czy starlet – gatunki tutaj bardzo cenione.

Wiele mówi się o kłusownictwie w rosyjskich rzekach i jak to zwykle bywa prawda ta ma co najmniej dwa oblicza. Prawdą jest, że kłusownictwo w Rosji występuje i że władze z tym walczą ale raczej mało skutecznie. Na przykład za nielegalny połów jesiotra można nie tylko stracić łódź, sprzęt ale także iść do więzienia. Nie bardzo jednak odstrasza to kłusowników, jesiotra łowiło się tutaj od zawsze i od zawsze czarny kawior był w cenie. Jednak wraz z rozwojem współczesnych metod połowów, z sytuacją, ogólnie rzecz biorąc, przełowienia zasobów na całym świecie mamy ten sam problem, Rosja nie należy do wyjątków. Na szczęście kłusownictwem w rzekach, w przeciwieństwie do kłusownictwa morskiego, zajmują się w zasadzie mieszkańcy nadbrzeżnych wsi, co ogranicza jego rozmiary. Póki co jesiotra, starleta, czy nelmę dostaniemy w zasadzie w każdej wsi położonej nad rzeką, co oznacza, że ciągle rzeka jest żywicielką i daje sobie radę, mam nadzieję, że jeszcze długo z coraz większą presją człowieka. To że rzeka, taka jak Jenisej jest rybna, mogliśmy przekonać się na własne oczy, kiedy w jednej ze wsi położonej na dalekiej północy zaproponowano nam uczestniczenie w połowach niewodem. Cały połów trwał może kwadrans, niedużym niewodem, zaraz przy brzegu udało nam się złowić dwa pełne wiadra ryb, był i szczupak i okonie, jazie, płocie, sieja i całe wiadro tuguna, uznawanego tutaj za przysmak, w Moskwie nie do dostania, a w Krasnojarsku za kilogram trzeba zapłacić około 1300 RUB, co daje około 90 zł/kg. Podsumowując, to co tutaj jest uznawane za bezrybie u nas byłoby niezłą wodą, np. w Krasnojarsku z pod mostem wędkarze łowią lipienie, wprawdzie nie są to duże okazy ale są.

Jeszcze jedno słowo na temat czystości rosyjskich rzek. Jest z tym różnie, w pobliżu wielkich rzek od zarania koncentrował się przemysł i wielkie miasta, tak jak i na całym świecie, czynnik ten miał kolosalny wpływ na zanieczyszczenie środowiska. W pewnym okresie na przykład naAmurze, z powodu zanieczyszczenia wód, przez przemysł chiński i rosyjski, bo Amur jest w dużej części rzeką graniczną, nie tylko, że nikt nie pił wody z rzeki ale nawet zaprzestano połowów i konsumpcji tamtejszych ryb. Od kilku lat jednak sytuacja zmieniła się zdecydowanie na lepsze, woda już nie jest tak zanieczyszczona, a rybostan, jak oceniają sami wędkarze, nie tylko że ocalał, ale i się rozrósł. W tej chwili na Amurze występuje chyba największa populacja olbrzymiej bieługi. Zupełnie inna jest sytuacja na rzekach będących dopływami tych wielkich, na których lub nigdy nie było, bądź też nie ma w tej chwili żadnego przemysłu. Wiele zależy oczywiście od samego dna i charakteru rzeki, jednak na rzekach o dnie kamienistym, czy żwirowym woda jest krystalicznie czysta i zdatna do picia w stanie surowym, a smak tej wody, po prostu źródlany.

Tak więc zapraszam do mojego świata

Kontakt: Irek Szatlach  tel. +48 534-628-458 

e-mail: biuro@wyprawawedkarska.pl